Mogłabym zacząć tę opowieść słowami: „Nie miałam łatwego dzieciństwa”. I rzeczywiście, nie miałam, ale już dawno nauczyłam się przestać grzebać w przeszłości i przede wszystkim żalić się. Każdy niesie jakiś tam swój krzyż. Dzisiaj jednak zdecydowałam się powiedzieć więcej na ten temat. Może właśnie po to, by ten krzyż chociaż częściowo z siebie zrzucić. Nie jest to proste zadanie.
Picie, bicie i poniewieranie
Wiele osób z mojego pokolenia to DDA, czyli dorosłe dzieci alkoholików. Ja również do nich należę. Nie wszyscy jednak mają takie wspomnienia jak ja, choć sporo na pewno tak. Mój ojciec pił, bił mnie i poniewierał mną. Miał mnie za nic. Pragnęłam jego miłości, a on kompletnie mi jej nie dawał. Dzisiaj z perspektywy myślę, że on nie był nigdy w stanie nikogo kochać. Po prostu, abstrahując od jego uzależnienia, nie miał w sobie nawet potrzeby kochania. Po prostu poznał moją mamę i jakoś tak wyszło. Jak w wielu innych przypadkach.
Szybka wyprowadzka i brak kontaktu
I u mnie pojawił się taki scenariusz, jak pewnie w wielu domach. Skończyłam 18 lat i wyprowadziłam się z domu. Mieszkałam trochę u koleżanek, trochę u babci, wyjeżdżałam za pracą. Nie wspominam tego okresu dobrze. Było mi smutno, źle, czułam się niechciana. Pamiętam, że raz, gdy byłam w naszym mieście, spotkałam ojca w sklepie. Nakrzyczał na mnie, że latam „jak kot z pęcherzem” tu i tam, zamiast zająć się czymś poważnym i że mu wstyd za mnie. Co ciekawe myślałam wtedy, że on ma rację. A przecież nie miał. Dzisiaj już to wszystko wiem. Musiałam jednak zaliczyć terapię, by to zrozumieć.
Na łożu śmierci
10 lat później, gdy miałam w miarę poukładane życie, dowiedziałam się od ciotki, że ojciec leży w szpitalu i jest w bardzo złym stanie. Wzięłam manatki i pojechałam do niego. Poznał mnie od razu, choć nie mieliśmy kontaktu przez lata. Myślałam, że może szczerze pogadamy, że mnie przeprosi, że przez ten moment będziemy rodziną. Gdy mnie zobaczył, przewrócił oczami i spytał, po co się tu pojawiłam. Że on nie potrzebuje łaski, żebym wracała do swojego dostatniego życia. Próbowałam z nim rozmawiać. W pewnym momencie emocje spiętrzyły się we mnie tak bardzo, że miałam ochotę wszystko mu wygarnąć. Wiedziałam, że to nie ma sensu. Uścisnęłam mu rękę, powiedziałam: „Kocham cię, tato” i wyszłam. Na drugi dzień zmarł.
Sprawdź także: Gdy mąż wyjechał, teściowa nie dawała mi żyć. Miałam już dość