Czy wiecie, co to jest freeganizm? Ostatnio bardzo modny, ale ja uprawiam go od lat. Kiedyś pracowałam jako sprzedawca w supermarkecie i widziałam, ile jedzenia się marnuje. Nie mogłam tego zrozumieć. Próbowałam przekonywać kierowniczkę do tego, abyśmy zabierali to jedzenie.
Moglibyśmy nim obdzielić siebie, nasze rodziny, przyjaciół i znajomych. Kategorycznie jednak tego zabraniała. Wiem, że nie dlatego, że miała takie widzimisię. Ale dlatego, że miała taki przykaz z góry. Jedzenie trzeba było wyrzucić. I koniec kropka.
Nie miałam oporów
Od tego czasu zaczęłam grzebać w supermarketowych śmietnikach. Oczywiście nie w sklepie, w którym pracowałam, choć zdarzało mi się tam podjeżdżać w nocy, zakapturzona, by nikt mnie nie poznał. Bałam się jednak, że pracownicy się zorientują, że ja. Gdy zmieniłam pracę, nie miałam już oporów. Zawsze jednak robiłam to po godzinach. Bałam się, że jak kamery będą mnie rejestrować, to szybko mi te kosze zamkną.
Miałam tyle jedzenia, że mało co kupowałam. Warzywa, owoce, nabiał, pieczywo. To wszystko leżało wyrzucone. Zazwyczaj z krótkim terminem ważności, albo po dacie przydatności do spożycia. Zawsze wiedziałam, co mogę zjeść, a co lepiej sobie darować. Nigdy się nie zatrułam. Nie za bardzo chwaliłam się tym jedzeniem. Czasem oddawałam siostrze. Ona trzymała w tajemnicy pochodzenie tego jedzenia.
„O to ta co w śmieciach grzebie”
Niestety pewnej nocy zostałam nakryta. Napadło na mnie dwóch pracowników sklepu. Okazało się, że z jednym z nich chodziłam do szkoły. Mieszkał w mojej miejscowości. Zwyzywał mnie od najgorszych. Tłumaczyłam mu spokojnie, że chodzi o freeganizm i że ja przecież ratuję to jedzenie przed zmarnowaniem. Niestety nie dopuszczał do siebie mojego tłumaczenia. Rozpowiedział wszystkim w moim miasteczku. Teraz każdy wytyka mnie palcami: „O to ta co w śmieciach grzebie”.
Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, że to nie ja robię coś złego, a wszystkie wielkie koncerny marnujące jedzenie?
Zobacz także: Jak pokonać lęk przed bliskością i dystans w związku?